piątek, 13 listopada 2015

8. "Origin" - Jennifer L. Armentrout


Tytuł polski: Origin
Tytuł oryginalny: Origin
Autor: Jennifer L. Armentrout
Data wydania: lipiec 2015
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 464
Kategoria: Fantastyka, Science Fiction, Romans, Paranormal Romance
Cykl: Lux (Tom 4)

Język: Polski




Moja ocena: 10/10
 
 
"- Jestem Dee Black. Siostra tego dupka, znanego jako Daemon. - Uśmiechnęła się szeroko. - Ale to już pewnie wiesz.
- Że jest dupkiem i że jest twoim bratem?
- Jestem też bratem, który skopie ci dupę, jeśli zaraz nie puścisz ręki mojej siostry.
- Ignoruj go, on po prostu nie umie się zachowywać w towarzystwie."
 
"- Czasem jesteś napalony jak pies.
- Nie zapomnij mnie pogłaskać w nagrodę."
 
Kolejny, już czwarty tom serii za mną i ani trochę się nie zawiodłam.
Zacznę od tego że nie przepadam za seriami które mają więcej niż trzy tomy. Tu odchodzę od tej reguły, bo z każdą kolejną stroną chcę tylko więcej. Mam wrażenie, że w tej części działo się nawet więcej niż w poprzednich, a to za sprawą akcji toczącej się już od pierwszej kartki.
Z ostatnich stron poprzedniego tomu dowiadujemy się, że Kat zostaje uwięziona w siedzibie Deadalusa i od tego zaczyna się właśnie ta część.
Co mi się najbardziej podobało? Wprowadzenie dwóch różnych perspektyw, a mianowicie, czytamy rozdziały pisane przez Kat i przez Daemona. Przez Kat starającą się przeżyć w tym nieludzkim ośrodku w którym testuje się Hybrydy i Luksjan, i przez Daemona który zrobi wszystko byle tylko ją z tego piekła wyciągnąć.
Poprzednie tomy nazwy wzięły od kamieni. Obsydian, onyks, opal. Wszystko możecie sobie wygooglować i zobaczyć, że naprawdę istnieją, ale w czym w takim razie jest Origin? Zdradzę tylko że nie następnym rodzajem kamienia.
Początkowo długo się nad tym zastanawiałam. Pytałam siebie "czym to może być?" i powiem szczerze, że autorka naprawdę mnie zaskoczyła. Mimo, że wydać się to może trochę banalne, bo później myślimy "jakim cudem na to nie wpadłem/am" to właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze.
 
Sama fabuła? Obłędna. Poznajemy nowych bohaterów, inni z drugoplanowych przechodzą w pierwszoplanowe, jeszcze inni umierają. Miałam wrażenie, że siedzę na rollercoasterze. Takim który nie może się zdecydować czy jechać w górę, czy może w dół, a jeszcze lepiej tyłem.
Akcja? Mnóstwo. Nie dostajemy ani minuty wytchnienia. Mamy przerażające momenty które potem łagodzone są zasłodzonymi momentami Kat i Daemona (a to absolutnie jest plus, trochę jak gaszenie ognia wodą), żeby zaraz znów powrócić na górę kolejki.
Poznajemy kolejne nieznane nam szczegóły z poprzednich tomów. Pewna osoba wydaje Deadalusowi całą resztę, kto? Nie spodziewacie się. To mogę wam zagwarantować.
Wracając do tematu cukru to Daemon i Kat sypią nim bez oszczędzania. Mamy naprawdę mnóstwo słodkich momentów między nimi które na końcu się kulminują (och te feelsy jak to się mówi, wyszły mi momentami poza skalę). Nie lubię zbędnego słodzenia, ale szczerze, tu nie odczułam ich  jako nadmiar (choć czytając już drugi raz trochę bardziej, choć nadal nie nadmiernie). Mam wrażenie, że autorka chce naprawić reputację Daemona-dupka tym tomem.
Odbiegając od tematu to nadal nie lubię Dee. Nie wiem. Denerwuje mnie. Dziwie się Kat, że mimo wszystko tak bardzo na niej zależy. 

Zakończenie sprawi, że będziecie siedzieć z otwartą buzią mówiąc "CHCE NASTĘPNY TOM, CO BĘDZIE DALEJ?!"
Oj tak, nie wierze, że skończycie inaczej.
Ostatnie 50 stron było spadem w dół. Nie było czasu na oddychanie przy przewracaniu kartek. Będąc na jednej stronie chciałam już czytać kolejną.

Moja ocena? 10/10
Czy polecam? Tak bardzo, że gdybym mogła wszystkim wcisnęłabym książkę do ręki mówiąc "no czytaj no".
Podsumuje całość pytaniem.
"Gdzie dostanę takiego Daemona?"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz